- OK. Może zostaniesz na obiedzie?- Powiedziała uśmiechając się zachęcająco.
- Pewnie! Twoja babcia gotuje nieziemsko! Dziś sobota, więc o ile dobrze pamiętam będzie moja ulubiona Zupa z Knedlami- Zaśmiała się głośno słysząc podekscytowany głos Toma.
- No to w drogę- Rzuciła. Cała droga do domu minęła im świetnie. Tom rzucał co chwilę jakimiś śmiesznymi uwagami lub żartami wprawiając dziewczynę w szampański nastrój. Szli objęci tak jak kilka lat temu. To wspaniałe uczucie zobaczyć się z najlepszym przyjacielem.
***
27 lipca 2007r. Mia:
Dzisiejszy dzień zapowiada się pięknie. Temperatura przekroczyła 30 stopni, słońce grzeje niemiłosiernie, a na niebie nie ma ani jednej chmury...taak żyć nie umierać. Gdzieś godzinę temu Babcia i Rose poszły na targ. To już jest normalnie tradycja. Odkąd pamiętam zawsze w sobotę wstawało się wcześnie rano, aby zdążyć kupić jeszcze ciepły jasny chleb ze złocistą, chrupiącą skórką u Pani Lange i świeże owoce oraz warzywa. Nie powiem, bo stęskniłam się za smakiem tego pysznego chlebusia. W Polsce niestety nie chodzimy na targ, bo mama woli iść do supermarketu i kupić paczkowany chleb, który jest nafaszerowany chemią i poleży ze 3 dni niż chleb, który poleży dzień krócej, ale NIE JEST nafaszerowany chemią. Cóż...bywa. Rodzice też wybyli z domu. Powiedzieli, że wrócą wieczorem, ponieważ jadą do Cioci Lisy- Najstarszej siostry Ojca. Mają też zamiar wstąpić do Wujka Fynna- młodszego brata ojca. Najstarsze rodzeństwo taty mieszka w Berlinie. Jest jeszcze Emma- najmłodsza z całej ferajny. W tym roku skończyła 26 lat. Ostatni raz widziałam ją 3 lata temu, ponieważ od 4 lat mieszka ona w Seattle. Szkoda, że widzimy się tak rzadko, bo fajna z niej dziewczyna. Jako, że mam dziś ogrooomnego lenia postanowiłam, że przeleżę cały dzień na tyłku, nigdzie się nie ruszając. Tak...to jedyna rozsądna opcja. Spojrzałam na zegar wiszący nad telewizorem w salonie.
- Hmm...dopiero dziewiąta- Mruknęłam do siebie. Niechętnie wstałam z wygodnej, ciemnej, skórzanej kanapy, jednocześnie wyłączając telewizor, w którym leciał jakiś nudny serial. Wolnym krokiem udałam się do swojego pokoju, aby ubrać krótką, zwiewną białą sukienkę w różowe kwiaty.
- Hmm...dopiero dziewiąta- Mruknęłam do siebie. Niechętnie wstałam z wygodnej, ciemnej, skórzanej kanapy, jednocześnie wyłączając telewizor, w którym leciał jakiś nudny serial. Wolnym krokiem udałam się do swojego pokoju, aby ubrać krótką, zwiewną białą sukienkę w różowe kwiaty.
Po kilku minutach zeszłam do kuchni, aby nalać sobie cytrynowej, mrożonej herbaty. Zamknęłam drzwi wejściowe na klucz, żeby nikt nieproszony nie wszedł mi do domu, kiedy ja będę się wylegiwać na tarasie. Z całą pewnością niebyła by to przyjemna sytuacja. Spokojna po sprawdzeniu wszystkiego wyszłam na taras. Ustawiłam duży, kremowy parasol przy ciemno drewnianym leżaku tak, aby słońce nie świeciło mi po oczach. Z uśmiechem położyłam się wygodnie na leżaczku. Napiłam się łyka zimnego napoju i wzięłam do ręki najnowsze wydanie czasopisma "Glamour".
Właśnie w taki sposób spędziłam najbliższe 2 godziny.
2 godziny później:
Właśnie w taki sposób spędziłam najbliższe 2 godziny.
2 godziny później:
Przeglądałam właśnie ostatnią stronę kolorowego czasopisma, kiedy usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu.
- Już jestem!- To była babcia. Czyli pewnie już wróciły z zakupów. Odłożyłam gazetę i skierowałam się do kuchni, gdzie słyszałam krzątanie się kobiety.
- Cześć Babciu, a gdzie jest Ross?- Zapytałam zdziwiona brakiem obecności siostry.
- Rose poszła się przejść po rynku- Uśmiechnęła się kobieta- Pewnie wróci za niedługo.
- Dobra. Pomóc Ci w czymś babciu?- Zauważyłam, że na stołku stoją 2 pełne siaty zakupów- Może rozpakuję torby?
- Jak Ci się chcę skarbie to możesz zrobić.
- Już się robi- Uśmiechnęłam się szeroko. Kończyłam akurat rozpakowywać ostatnią torbę, kiedy usłyszałam jak drzwi ponownie się otworzyły.
- Wróciłam!- Z przedpokoju dobiegł mnie i babcię głos Róży.
- Faajnie! A teraz chodź do kuchni i pomóż w obiedzie- Zawołałam wkładając do lodówki czerwone pomidory i świeżą sałatę.
- Maju ja pójdę do ogródka zerwać kilka listków mięty. To później zrobię wam lemoniady- Powiedziała babcia klepiąc mnie lekko po ramieniu.
- Okej babciu. To ja w między czasie z Rose przyszykuje potrzebne rzeczy do obiadu- Uśmiechnęłam się szeroko do kobiety. Włączyłam radio na pierwszej lepszej stacji. Leciało akurat "Big Girls Don't Cry" Fergie.
Przygotowując produkty nuciłam jednocześnie refren piosenki.
That this has nothing to do with you
It's personal, myself and I
We've got some straightenin' out to do
And I'm gonna miss you like a child misses their blanket
But I've got to get a move on with my life
It's time to be a big girl now
And big girls don't cry
Don't cry
Don't cry
Don't cry
Rose:
- Wchodź! Babcia i Mia pewnie są w domu- Powiedziałam do dreda otwierając mu drzwi. Słyszałam głosy dochodzące w kuchni. Czyli Babcia wróciła już z zakupów i Maja pomaga jej rozpakować siatki- Wróciłam!- Zawołałam.
- Faajnie! A teraz chodź do kuchni i pomóż w obiedzie- Krzyknęła do mnie siostra. Spojrzałam się na Toma. Zdejmował akurat buty. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Odłożył obuwie na bok i ruszył za mną niepewnie.
- Śmiało...wiesz gdzie jest kuchnia- Powiedziałam łapiąc chłopaka za rękę i ciągnąc go w kierunku pomieszczenia, z którego dochodził dźwięk radia.
- Wiem! Przecież to miejsce naszych posiedzeń- Roześmiał się dred, a mi jakoś tak przyjemnie się na sercu zrobiło wspominając tamte momenty, kiedy jako małe brzdące przybiegaliśmy do dużej, jasnobeżowej kuchni, aby zaspokoić pragnienie po ogromnym wysiłku, mianowicie po zabawach w berka lub chowanego. Na miejscu zawsze zastawaliśmy moją babcię, która czekała na nas z wielkim dzbankiem owocowego, schłodzonego kompotu oraz małymi przekąskami w postaci kolorowych kanapeczek i maślanych, domowych ciasteczek. Zasiadaliśmy wtedy w piątkę przy dużym, ciemno drewnianym, masywnym stole na którym codziennie gościły świeże, pachnące kwiaty dopiero co zerwane z ogródka. Zajadając się przysmakami rozmawialiśmy i śmialiśmy się głośno. Taak...to z pewnością były najlepsze lata mojego dzieciństwa. Stanęłam w drzwiach kuchni patrząc się na siostrę, która tańczyła w miejscu i śpiewała piosenkę Fergie do wielkiej drewnianej łyżki. Mia ma ładny głos, jednak nie wiem czy nadaje się na piosenkarkę.
- Mia...mamy gościa- Powiedziałam do blondynki uśmiechając się delikatnie.
- Kogo?- Zapytała się patrząc na mnie zdziwiona. Wtedy zza mnie wyłoniła się postać przyjaciela.
- Hej Mii- Powiedział chłopak. Rozłożył ręce szeroko chcąc najwidoczniej wyczekując aż Majka rzuci mu się w ramiona.
- Tom?- Spojrzała się na naszego gościa jakby zobaczyła co najmniej kosmitę- Co ty tu robisz?
- Rose zaprosiła mnie na obiad. Nie przywitasz się?- Uśmiechnął się szeroko dred.
- Słucham?- Wyraz jej twarzy zmienił się momentalnie. Ze zdziwionego na wściekły.
- Czekam aż się ze mną przywitasz Mii- Powtórzył wyraźniej chłopak, jednak i on zauważył, że dziewczyna nie okazuje mu ani grama radości.
- Yyy...przepraszam bardzo, ale czy ty w tym momencie myślisz, że ja rzucę Ci się na szyję i powiem " Ojj Tommy jak ja się za tobą stęskniłam! Dawaj pyska, siadaj, pośmiejemy się, poopowiadamy sobie jakieś ciekawe historie, a może i nawet wypijemy razem piwo"?!
- Emm...tak?- Odpowiedział niepewnie chłopak tracąc swój zapał. Widząc mrożący wyraz twarzy blondyny odpowiedział szybko- Znaczy nie! Oczywiście, że nie, jesteś przecież niepełnoletnia...chociaż. Nie no dobra nie wiem- Mruknął zdezorientowany.
- Serio? Ty jesteś na serio taki głupi, czy tylko udajesz?- Huknęła na niego.
- Emm...Mia spokojnie- Powiedziałam próbując uspokoić siostrę.
- Ty się teraz nie odzywaj Rose, bo my to sobie jeszcze pogadamy- Warknęła.
- Mia proszę Cię- Podjął się uspakajania jej Tom- Możesz odpuścić mi, czy jednak wolisz mi nagadać i wtedy poczujesz się lepiej?
- Lepiej?! Stary o czym ty gadasz? Jak mogę poczuć się lepiej, skoro mój przyjaciel po tak długim czasie przychodzi do mnie i zachowuje się jakby nigdy nic!
- Co jak gdyby nigdy nic? A co mam zrobić, żebyś mi odpuściła?- Westchnął wkładając ręce do kieszeni wielkich, jeansowych spodni.
- Ojj nic Tom...zupełnie nic- Parsknęła sarkastycznie. Spojrzała się na niego ostatni raz rozczarowanym wzrokiem i rzucając łyżką o blat wyszła z kuchni zawadzając ciałem o łokieć chłopaka. Usłyszałam trzask drzwi wejściowych to oznaczało, że Mia szybko nie wróci do domu. Zawsze tak robiła kiedy wkurzyła się okropnie na kogoś. Zabierała bluzę, kluczę i wychodziła z domu trzaskając głośno drzwiami. Włóczyła się wtedy godzinami gdzieś po mieście, a wracała dopiero późnym wieczorem. Spojrzałam się na Toma, który w dalszym ciągu stał nieruchomo w miejscu, patrząc się tępo przed siebie. Wolnym krokiem podeszłam do niego wzdychając głośno.
- Nie martw się Tommy...przejdzie jej- Odezwałam się przytulając się do jego pleców. Pogłaskałam go po ramieniu, aby dodać mu otuchy. Chciałam mu pokazać, że ma we mnie wsparcie i, że się nie gniewam na niego.
- Wiem- Mruknął. Puściłam go kiedy poczułam, że odsuwa się ode mnie. Pomyślałam, że ma zamiar wyjść, jednak on obrócił się do mnie przodem, przytulając się do mnie mocno. Poczułam jak całuje mnie w czubek głowy- Iii...bardzo Ci dziękuję, że mimo tego co wam zrobiliśmy, ty jesteś ze mną i okazujesz mi tak duże wsparcie. Przepraszam Cię słońce- Poczułam jak w oczach zbierają się mi łzy, jednak nie pozwoliłam im wypłynąć. Nie będę pokazywać jak bardzo mnie wzruszył tym tekstem. Tom zawsze taki był...na zewnątrz twardziel, a w środku wrażliwy, czuły chłopak.
- Thomas Kaulitz!?- Chwilę ciszy przerwał zaskoczony głos babci. Uśmiechnęłam się na jej wymowę imienia Toma. Tyle razy jej każdy tłumaczył, że chłopak ma na imię TOM, a nie THOMAS, ale ona i tak ma swoje zdanie na ten temat.
- Dzień Dobry Pani Braun!- Oderwał się ode mnie dred, aby ukłonić się kobiecie.
- Chłopcze, ale ty wyrosłeś! A jak wyprzystojniałeś, ale tyle razy ci powtarzałam, że powinieneś ściągnąć z siebie te ubrania przypominające bardziej worki niż odzież. No i przede wszystkim ściąć to "coś" z głowy. Wyglądasz jakbyś miał mopa na głowie...o ile lepiej byś wyglądał w zaczesanych do tyłu włosach. Mówię Ci!- Babcia oczywiście jak to babcia rozpoczęła uwagi na temat wyglądu Toma. Chłopak przyjmował te uwagi z przymrużeniem oka. Zawsze zastanawiałam się jak on mógł tak spokojnie wysłuchiwać jej gadania. Mnie to już by dawno wkurzyło.
- Opowiadaj Thomasie co słychać u Wilhelma- (Wilhelm – imię męskie pochodzenia germańskiego. William to forma angielska ze zdrobnieniem Bill przyp. autora). Tsaa...do Billa też wymyśliła sobie pełną formę.
- U Billa wszystko dobrze. Jest bardzo przejęty tym całym szumem wokół nas i ogólnie karierą, ale jest dobrze.
- A powiedz mi...znalazł sobie jakąś fajną dziewczynę?- Zaśmiała się babcia puszczając oko dredowi. Tom spojrzał się przelotnie w moją stronę.
- Taak- Mruknął- Chodzi z Susann. Okropna z niej jędza- Zaśmiałam się cicho, a chłopak przewrócił oczami.
- Nie przesadzaj. Na pewno nie jest taka zła. Musi być całkiem miła i fajna skoro Wilhelm z nią jest, przecież ma on całkiem dobry gust. Pamiętam jak kiedyś jeszcze jako mały brzdąc przyprowadził tu swoją pierwszą "prawdziwą" dziewczynę- Zaśmiała się babcia robiąc wielki cudzysłów w powietrzu- Przybiegł z nią wołając, że czekajcie jak się ona nazywała...
- Rebecca- Wtrącił Tom, a na jego twarz wkradł się szeroki uśmiech.
- Taak! Rebecca...to była córka tej Włoszki panny Valentiny Di Costanzi. Obie miały przepiękną urodę. O ile się nie mylę to mieszkały trzy ulice za rynkiem
- Tak! Jej mama faktycznie była niczego sobie. Miała zgrabne nogi...baardzo zgrabne.- Wtrącił Tom, rzucając oczywiście komentarzem na temat nóg pani Valentiny, na co babcia skarciła go wzrokiem.
- Owszem Thomasie Panna Di Costanzi miała BARDZO zgrabne nogi, a jej MĄŻ również był niezwykle przystojny- Zaśmiałam się, kiedy zobaczyłam, że Tom zmieszał się trochę. Kobieta mimo wszystko też się uśmiechnęła.
- A jak u Gustava i Georga?- Ponownie odezwała się babcia.
- Dobrze...niestety podczas długich wyjazdów zatęsknili za domowym jedzeniem- Zaśmiał się dred- Wie pani my w trasie praktycznie całe dnie stołowaliśmy się w lokalach szybkiej obsługi, gdzie rzeczywiście jedzenie nic, a nic nie przypomina tych pysznych potraw, które pani przygotowuje.
- Moje biedne słoneczka- Uśmiechnęła się szeroko starsza kobieta głaszcząc chłopaka czule po policzku- To może przyjdziecie jutro z chłopcami na kolację. Oczywiście zaproszenie dotyczy też dziewczyny Wilhelma- Na ostatnie słowa babci stanęliśmy dęba z Tomem. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy może płakać. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać tej tępej idiotki. Niech lepiej jedzie sobie na te swoje zakupy, a tu nawet nie zagląda.
- Emm...oczywiście pani Braun. Powiem o zaproszeniu chłopakom, aleee...nie jestem pewien czy jędz, znaczy się Susann da radę przyjść- Odpowiedział z udanym smutkiem Tom. Po nim też poznałam, że nie chce, aby ukochana jego brata przychodziła.
-Ooo...a to czemu?- Spojrzała zmartwiona babcia.
- Boo...wie pani ona...ona miała gdzieś jechać dziś wieczorem, więc...sama pani rozumie- Zaśmiałam się cicho na małe kłamstewko przyjaciela. Niezły z niego kłamczuch, ale moja babcia widzi kiedy ktoś kłamie.
- Aha. Rozumiem. Trudno to pozdrów ją, a przyjdziecie z nią kiedy indziej- A jednak...jak ona mogła w to uwierzyć? Przecież nawet głupi, by się poznał, że on kręci.
- Dobra babciu my pójdziemy do mnie. Posiedzimy trochę, pogadamy i w ogóle- Powiedzialam szybko do babci, ciągnąc chłopaka za rękę w stronę schodów.
- Dobrze dzieci. Wy pogadajcie sobie, a ja wezmę się za obiad!
- Może pomogę Ci w czymś?- Zapytałam się jeszcze.
- Spokojnie Skarbie! Dam sobie radę. Musicie pogadać sobie, w końcu tyle czasu się nie widzieliście- Uśmiechnęła się babcia.
- Dobrze. Dziękuję babciu!- Zawołałam ze schodów.
Babcia:
- Dobrze. Dziękuję babciu!- Usłyszałam głos wnuczki dochodzący ze schodów- Ahh ta młodzież- Zaśmiałam się pod nosem poprawiając okulary na nosie, a przed oczami mignęły mi obrazy mojego nastoletniego życia, kiedy to ja niecałe pięćdziesiąt lat temu miałam takiego "przyjaciela". Nazywał się on Gabriel i był on starszy ode mnie o 3 lata. Jako młodzieniec ( zresztą w późniejszym wieku też) był bardzo urodziwy. Swoje krótkie, blond włosy zawsze zaczesywał do tyłu. Miał on piękne szaroniebieskie oczy. Jego uśmiech sprawiał, że nawet w upalny, skwarny dzień na moim ciele pojawiała się gęsia skórka. Był szczupły, acz kol wiek umięśniony oraz bardzo wysoki. Czułam się przy nim jak mrówka, ponieważ odkąd pamiętam byłam mała i drobna. Gabriel miał ogromne poczucie humoru. Był troskliwy i dobry, łagodny oraz stanowczy. Był moim ideałem. Jego ojciec był piekarzem, a matka krawcową u nas w miasteczku. Przyjaźniłam się z jego siostrą Charlotte. Nasi ojcowie pracowali razem w piekarni. Często nasze rodziny spotykały się razem na niedzielnym obiedzie, albo na wypadach nad wodę. Ojcowie mieli też swoje "męskie wieczory" podczas których grali w pokera i pili piwo. Jednym słowem byliśmy bardzo zgranymi sąsiadami. Z Charlotte mam wiele ciekawych wspomnień. Obie lubiłyśmy robić pikniki. Jako małe dziewczynki zabierałyśmy ze sobą koc oraz koszyk pełen kanapek, przekąsek i szłyśmy nad pobliska rzekę, aby spędzić miło czas w swoim towarzystwie. Potrafiłyśmy tak przesiedzieć cały dzień. Czasami rodzice złościli się za to na mnie, ale ja i tak się tym nie przejmowałam. Kiedy trochę podrosłam i miałam już te naście lat, moja przyjaźń z Lotte trochę ucierpiała, ponieważ wyznałam jej, że podkochuję się w Gabie. Pamiętam, że wtedy Charlotte wyśmiała mnie twierdząc, że jestem głupia. Nie rozumiała mnie, chociaż...ja też sama siebie czasami nie rozumiałam. Pamiętam, że wtedy strasznie byłam zła na przyjaciółkę, bo zamiast mnie wspierać ona wolała mnie i moje uczucia wyśmiać. Nasi rodzice byli bardzo zdziwieni, kiedy obie odmówiłyśmy wzięcia udziału w co niedzielnym obiedzie. Nie rozumieli nas. Jako 16-letnia dziewczyna zaczęłam chodzić na dyskoteki wiejskie dla młodzieży w naszym miasteczku. W pewne wakacje 55 roku postanowiłam wybrać się na tańce z moimi koleżankami ze szkoły. Był tam również Gabriel...przyszedł z jakimiś kolegami. Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się szeroko do mnie i kiwnął głową na znak powitania. Zarumieniłam się delikatnie i pomachałam mu. Po jakimś czasie podszedł i poprosił mnie do tańca. Byłam wniebowzięta. Na jednym tańcu się nie skończyło...przetańczyliśmy razem caałą noc. Nad ranem odprowadził mnie kulturalnie do domu.
- Dziękuję- Powiedziałam uśmiechając się do niego szeroko. Wydawał się być przez całą drogę zamyślony- Gab...coś się stało?
- Nie! To znaczy Tak- Odpowiedział szybko- Stefanie...umówisz się ze mną na kawę?- Zapytał z nadzieją. W duchu skakałam z radości. Cieszyłam się z takiego obrotu sprawy.
- Z przyjemnością- Powiedziałam wesoło.
- Super. To...do zobaczenia?- Spojrzał się pytająco.
- Tak...do zobaczenia- Odpowiedziałam szczęśliwa. Gabriel podszedł do mnie, by złożyć delikatny i niepewny pocałunek na moim policzku. Po chwili widziałam już tylko z daleka jego sylwetkę, gdy odchodził w stronę swojego domu. Z jednego spotkania wynikło kilkanaście innych. Okazał się być czułym, szalonym, gadatliwym chłopakiem. Często zabierał mnie na wycieczki do stolicy Niemiec, do wesołego miasteczka, czy cyrku. Jednak i tak najlepsze były pikniki w lesie nad wodą, czy nawet najzwyklejsze spacery po lesie. Nie potrzebowałam prezentów od niego. Wystarczyła mi tylko jego obecność. Po jakiś czasie i on zrozumiał, że jestem dla niego kimś bardzo ważnym. Nasi rodzice byli szczęśliwi widząc nas razem, nawet Charlotte przywykła do myśli, że za jakiś czas będziemy rodziną. W październiku 1959r. Gab oświadczył mi się. Byłam wtedy najszczęśliwszą kobietą pod słońcem,jednak niedługo potem zrozumiałam, że nic nie może wiecznie trwać. Na początku 1960 roku Gabriel dostał list z wezwaniem do wojska. Pamiętam tylko, że byłam w tamtym czasie bardzo wściekła i jednocześnie zrozpaczona, ponieważ wyjazd narzeczonego oznaczał przerwanie przygotowań do ceremonii ślubnej. Niedługo potem ukochany wyjechał. Tęskniłam za nim bardzo. Dostałam od niego wiele listów. Ja też mu wysłałam kilka. Kiedy przyjeżdżał na przepustki do domu nie odstępowaliśmy się na krok, ale potem znów nadchodził czas rozłąki, który znosiłam okropnie...Żyliśmy tak przez dłuższy czas, aż nareszcie dostałam list od Gabriela, w którym pisał, że za 4 miesiące wraca do domu! Pomyślałam, że wszystko zmierza ku lepszej drodze. Rzeczywiście jakiś czas potem mój ukochany wrócił do domu. No i w końcu, dnia 16 czerwca 1963r. powiedzieliśmy sobie sakramentalne TAK. Był to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Tydzień później wyjechaliśmy na nasz krótki, acz kol wiek niesamowity miesiąc miodowy! Tamtego lata pierwszy raz w życiu zobaczyłam Morze Północne, no i tam zresztą poczęło się nasze pierwsze maleństwo.
9 miesięcy później w marcu 64-tego powitaliśmy na świecie. Rok później w 2 rocznicę naszego ślubu urodził się nam synek. W kwietniu 1967r na świecie zawitał kolejny syn, ale to nie koniec! Kiedy byliśmy z Gabrielem pewni, że dane jest nam być rodzicami ślicznej, zdrowej i mądrej trójki dzieciaków okazało się, że...znowu jestem w ciąży! Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Byłam za stara na kolejne dziecko. Reszta dzieci była już prawie, że odchowana, a tu co?! Co powiedzą ludzie...41 letnia mamusia. No cóż...stało się. W styczniu 1981r. ponownie zostaliśmy rodzicami. Tym razem urodziła się 2 córeczka, która stała się oczkiem w głowie tatusia i starszego rodzeństwa. Z mężem przysięgliśmy sobie, że czwórka nam w zupełności wystarczy i na tym koniec. Mimo wszystko bardzo się cieszyłam z narodzin malucha. Powiedziałam sobie: " Stefanie masz wspaniałego męża, który świata poza tobą nie widzi, czwórkę świetnych, utalentowanych dzieciaków, piękny, duży dom, w którym niczego nie brakuje. Wszyscy są szczęśliwi i zdrowi. Niczego do szczęścia Ci więcej nie trzeba!", a jednak...znowu los pokrzyżował nam plany. W 1983r. zmarła Lotte. Bardzo przeżyłam jej śmierć. Była dla mnie jak siostra. Już dawno zapomniałyśmy o naszej kłótni, która po jakiś czasie przestała mieć jakie kol wiek znaczenie. Charlotte była matką chrzestną mojego pierwszego synka, a ja jej jedynej córki. Gabriel mimo swojej głębokiej żałoby pocieszał mnie i tulił do siebie w dniu pogrzebu. Przez kilka lat żyliśmy w spokoju i wielu radosnych chwilach. Trójka najstarszych pociech pozakładała rodziny. Doczekaliśmy się 5 wnucząt.
Życie ponownie wystawiło mnie na próbę. Na początku 1995 roku dostałam telefon z pracy męża, że Gabriel jest w szpitalu. Przestraszyłam się bardzo. Jako, że najstarszy syn z rodziną mieszkał z nami w domu poprosiłam go, by zawiózł mnie do Magdeburga. Na miejscu okazało się, że mój mąż dostał zawału. Podobno był w bardzo ciężkim stanie, ale lekarze starali się mu pomóc...Tamtego dnia. 1 Lutego 1995r. oficjalnie ogłoszono, że moje serce oraz część mojej duszy odeszła na wieki. Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Czułam, że gdzieś w środku rozrywa mnie na kawałki. Podobno człowiek nie może żyć bez serca, a ja w dalszym ciągu żyłam. Byłam obecna ciałem, ale nie duchem. Przeżyłam z Gabrielem tyle wspaniałych lat. Kochałam go z całego serca. To z nim doczekałam się dzieci, wymarzonego dużego, rodzinnego domu. To on i dzieci stanowiły sens mojego życia, a teraz...nie zostało mi nic. Zaraz! Przecież ja mam dzieci...no właśnie! W tym wszystkim zapomniałam o moich skarbach, które też bardzo cierpią. Zrozumiałam to wszystko po pogrzebie mojego Ukochanego Gabriela. Jednego dnia pozbierałam się jako tako w całość i ponownie zaczęłam naukę życia. Znowu musiałam nauczyć się oddychać i funkcjonować normalnie. Musiałam zająć się najmłodszą córeczką, która jest jeszcze dzieckiem. Podczas mojej "nieobecności" to rodzeństwo się nią zajmowało. Jako matka zawiniłam w tamtym momencie. Bo to ja powinnam się zająć Emmą nie oni! I właśnie w taki sposób podjęłam walkę. Dostałam lekcję życia. Chociaż dziś nie ma przy mnie mojego Gabriela to i tak staram się żyć w pełni szczęścia. W końcu jestem zdrowa, mam bliskich przy sobie, dach nad głową...
Mimo wszystko jestem najszczęśliwszą osobą na świecie!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz